Do czasu pojawienia się Call of Duty, najlepszym FPS-em o II wojnie
światowej był MOHAA. Wielu graczy narzekało na to, że gra była liniowa. Jedyną
misją w której mieliśmy pełną swobodę był szturm na plażę Omaha. Ale zaraz...
przecież ma to być recenzja COD, a nie MOHAA. Pisałem na wstępie o MOHAA
dlatego, że tam byłeś sobie żołnierzem który sam mógł rozgromić całą armię
niemiecką. A teraz uwaga w Call of Duty jesteś tylko małym żołnierzykiem z
Tomphsonem/Stenem/Pepeszą (niepotrzebne skreślić), który próbuje zmienić coś w
wojennej machinie.
W COD jesteśmy jednym z trzech wojaków. Na początku
stajemy się amerykańskim spadochroniarzem który ląduje w Normandii (a myślałeś
że gdzie?:). Tutaj musimy bronić się przed przeważającą liczbą nazistów. W
drugiej kampanii wcielamy się w brytyjskiego komandosa. Tu czeka nas cholernie
trudna obrona mostu Pegaza. Pojawia się tutaj wątek z Medal of Honor. Sami
zabijamy setki wrogów nacierających na naszą pozycję. W trzeciej kampanii
sterujemy ruskim towarzyszem. Nie wiem czy panowie z EA zrobili to specjalnie
ale nasi koledzy zachowują się czasami jak idioci. Nie zauważają wyskakujących z
wielu stron Niemców, a dobrze strzelają tylko do tych znajdujących się
daleko.
Dość już o kampaniach, teraz trochę o rozgrywce. Nasz heros nosi
tylko dwie bronie + pistolet i kilka granatów. Niestety naboi do broni
alianckich brakuje więc często zmieniamy broń na niemiecką. Nową czynnością
wprowadzoną do gry jest możliwość przybliżania broni do policzka i korzystanie z
przyrządów celniczych zamieszczonych na broni. Pojawiają się także misje z
pojazdami czyli jazda samochodem ( z możliwością wychylenia się za szybę) i
ruskim czołgiem. Grafika to poezja, a wszystko opiera się na wiekowym engine
Quake'a III. Gra jest wyśmienita, pomimo błędów z inteligencją. Na pewno warto
wydać na nią te 60zł.
|